Doradztwo marketingowe, newsy marketingowe, tworzenie stron internetowych, Lead Generation, Kamil Ryszard, marketing dla firm

LinkedIn dał przewodnik, który i tak nic nie da – nie wypłyniesz na LinkedIn

LinkedIn dał przewodnik, który i tak nic nie da - nie wypłyniesz na LinkedIn

LinkedIn w 2024 roku to ekskluzywny klub, gdzie miejsca przy głównym stole są już dawno zarezerwowane. Eksperci – w tym sam LinkedIn –  wciąż powtarzają te same wyświetlane porady o kompletnym profilu czy regularnych publikacjach, jednak rzeczywistość jest brutalna – sukces na tej platformie jest zarezerwowany dla wąskiego grona wpływowych postaci, które od lat dominują feed użytkowników. Nazwisk nie będę wymieniał, ale ukształtowało się kilku specjalistów na przykład od marketingu B2B, inwestycji, rynku nieruchomości, AI, technologii itd.. 

Coraz więcej osób rezygnuje z aktywnego tworzenia treści na LinkedIn, widząc jak ich starania giną w morzu postów promowanych przez algorytm. Nie chodzi już nawet o jakość czy wartość merytoryczną – te schodzą na dalszy plan wobec siły zasięgów established influencerów. Kawałek tortu, który kiedyś był dostępny dla każdego ambitnego profesjonalisty, został już dawno podzielony między najbardziej wpływowych twórców.

Weźmy często powtarzaną statystykę o tym, że użytkownicy publikujący dwa razy w tygodniu mogą osiągnąć pięciokrotnie więcej wyświetleń profilu. W praktyce te liczby mają znaczenie tylko dla osób, które już zbudowały znaczącą bazę obserwujących. Dla przeciętnego użytkownika, nawet przy najlepszej strategii publikacji, przebicie się przez mur dominujących treści jest praktycznie niemożliwe.

Ta sytuacja prowadzi do postępującej rezygnacji użytkowników z aktywnego tworzenia treści. Po co inwestować czas i energię w tworzenie wartościowych postów, skoro algorytm i tak faworyzuje te same, dobrze znane nazwiska? LinkedIn stał się platformą, gdzie większość użytkowników przyjmuje rolę biernych obserwatorów, occasionally reagując na treści tworzone przez dominującą grupę influencerów.

Wypełnienie wszystkich sekcji profilu czy odpowiednie ustawienia widoczności postów to dziś jedynie pozory działania. W rzeczywistości bez odpowiednich koneksji lub znaczącego budżetu reklamowego, szanse na zbudowanie realnej pozycji na LinkedIn są minimalne. Platforma, która miała demokratyzować networking zawodowy, stała się kolejnym medium społecznościowym z jasno określoną hierarchią wpływów.

Towarzystwo wzajemnej adoracji

Co doprowadziło do tej sytuacji? Przede wszystkim sposób działania algorytmu LinkedIn, który faworyzuje treści osób z już istniejącym, dużym zasięgiem. Mechanizm jest prosty – im więcej interakcji otrzymuje dany twórca, tym częściej jego kolejne posty są pokazywane użytkownikom. Tworzy to samonapędzającą się spiralę, gdzie popularni stają się jeszcze popularniejsi, podczas gdy nowe głosy są systematycznie wyciszane.

Dodatkowo, w ostatnich latach wytworzył się swoisty „kartel” wzajemnego wspierania. Towarzystwo wzajemnej adoracji. Wpływowi twórcy często współpracują ze sobą, wzajemnie promując swoje treści i zwiększając zasięgi. To jeszcze bardziej umacnia ich dominację i praktycznie uniemożliwia przebicie się nowym osobom. Nawet wartościowe, eksperckie treści przepadają w zalewie postów promowanych przez te nieformalne grupy wsparcia.

LinkedIn stał się też platformą, gdzie autentyczna dyskusja merytoryczna została zastąpiona przez wyreżyserowany spektakl. Pod postami najbardziej wpływowych osób natychmiast pojawiają się dziesiątki komentarzy od „zaprzyjaźnionych” użytkowników, często napisanych według podobnego szablonu. Te sztuczne interakcje dodatkowo wzmacniają pozycję dominujących twórców w algorytmie. I ten LinkedIn’owy żargon 😀 

Mit budowania zasięgów na LinkedIn - prawda, której nikt nie chce usłyszeć

Każdy „ekspert” ma swój zestaw sprawdzonych porad dotyczących budowania obecności na LinkedIn. Słyszymy nieustannie tę samą mantrę: uzupełnij profil, publikuj regularnie, zarządzaj ustawieniami widoczności. Te porady, powtarzane jak zaklęcia, mają rzekomo otworzyć drzwi do sukcesu na platformie. Problem w tym, że rzeczywistość roku 2024 brutalnie weryfikuje te obietnice.

Weźmy często cytowaną statystykę o pięciokrotnym wzroście wyświetleń profilu przy publikowaniu dwa razy w tygodniu. Te dane są jak średnia temperatura pacjentów w szpitalu – teoretycznie prawdziwe, ale kompletnie bezużyteczne w praktyce. Pochodzą z czasów, gdy LinkedIn był zupełnie inną platformą, znacznie mniej zatłoczoną i bardziej otwartą na nowych twórców. Dziś, gdy miliony użytkowników religijnie stosują te same „najlepsze praktyki”, ich efektywność spadła praktycznie do zera.

Sam kompletny profil na LinkedIn stał się tym, czym w latach 90. była wizytówka – absolutnym minimum, które nikogo już nie wyróżnia. Profesjonalne zdjęcie? Oczywiście. Szczegółowa historia zatrudnienia? Naturalnie. Chwytające za serce podsumowanie zawodowe? Jak najbardziej. Problem w tym, że te wszystkie elementy, kiedyś uważane za wyróżniki profesjonalizmu, dziś są po prostu standardem branżowym, który nie przyciąga uwagi.

Platforma oferuje szereg ustawień widoczności postów, tworząc iluzję kontroli nad zasięgiem treści. Możemy wybierać, kto zobaczy nasze posty: wszyscy użytkownicy, tylko połączenia czy wybrana grupa. Rzeczywistość jest jednak brutalna – te ustawienia mają marginalne znaczenie wobec algorytmu, który i tak promuje treści tych samych, uznanych twórców.

Szczególnie mylące jest przekonanie, że wystarczy otworzyć swoje posty dla wszystkich użytkowników, aby zwiększyć ich zasięg. W praktyce treści nowych lub mniej rozpoznawalnych użytkowników giną w morzu podobnych publikacji, rzadko docierając poza najbliższe grono kontaktów. To jak krzyczenie w zatłoczonym klubie – teoretycznie dźwięk niesie się daleko, ale i tak słyszą nas tylko najbliżej stojące osoby.

A co z budowaniem zaangażowanej społeczności? Kolejny mit. Większość użytkowników LinkedIn wpada w pułapkę powierzchownych interakcji – wspomnianego wcześniej wzajemnego lajkowania i generycznych komentarzy, które nie wnoszą żadnej wartości. Te działania, choć mogą poprawiać statystyki, rzadko przekładają się na realne korzyści biznesowe czy zawodowe.

LinkedIn mówi, że budowanie sieci jest kluczem do sukcesu...

LinkedIn nieustannie podkreśla znaczenie systematycznego budowania sieci kontaktów. Serwis zaleca regularnie wyszukiwać i dodawać do swojej sieci współpracowników, klientów oraz absolwentów tych samych uczelni. Sugeruje przeglądanie sekcji „Osoby, które możesz znać” i umieszczanie linku do swojego profilu w stopce mailowej. Z pozoru wydaje się to logiczne i profesjonalne podejście.

Jednak rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Mechaniczne dodawanie kolejnych kontaktów, nawet w ilości setek nowych połączeń miesięcznie, w rzeczywistości nie przekłada się na realne zasięgi czy zaangażowanie. W praktyce, nawet posiadając tysiące kontaktów, większość użytkowników LinkedIn nie jest w stanie przebić się ze swoimi treściami poza wąskie grono najbliższych współpracowników. Albo też świadomie tego nie chcą.

Widać wyraźnie, że podstawowe rady serwisu LinkedIn, choć na pozór racjonalne, często mocno rozmijają się z tym, co dzieje się faktycznie na tej platformie. Masowe powiększanie sieci kontaktów nie przekłada się automatycznie na zwiększenie realnego zasięgu publikowanych postów czy wiadomości. Wiele osób, mimo imponującej liczby połączeń, wciąż nie potrafi przebić się ze swoimi treściami poza najbliższe otoczenie. A niektórzy po prostu nie są tym zainteresowani.

Ta rozbieżność między teorią a praktyką wskazuje na potrzebę wypracowania odmiennego, bardziej skutecznego podejścia do budowania obecności na LinkedIn. Zamiast ślepo podążać za ogólnymi zaleceniami serwisu, warto zastanowić się nad selektywnym i autentycznym nawiązywaniem kluczowych relacji. Skupienie się na relacjach z konkretnymi, wpływowymi osobami może okazać się o wiele bardziej owocne niż mechaniczne powiększanie liczby kontaktów.

Równie ważne może być opracowanie unikalnej strategii tworzenia i dystrybucji treści, która wyróżni danego użytkownika na tle pozostałych. Niestandardowe, przemyślane podejście może okazać się skuteczniejsze niż ślepe stosowanie standardowych zaleceń platformy. 

Rzeczywistość jest jednak inna. Mechaniczne dodawanie kontaktów, nawet setki nowych połączeń miesięcznie, nie przekłada się na realne zasięgi czy zaangażowanie. W praktyce, nawet posiadając tysiące kontaktów, większość użytkowników nie jest w stanie przebić się ze swoimi treściami poza wąskie grono najbliższych współpracowników. Albo zwyczajnie nie chce. 

Doradztwo marketingowe, newsy marketingowe, tworzenie stron internetowych, Lead Generation, Kamil Ryszard, marketing dla firm

LinkedIn przekonuje o znaczeniu różnorodności formatów...

Według oficjalnych zaleceń i rekomendacji samej platformy LinkedIn, kluczem do osiągnięcia sukcesu na tej platformie jest systematyczne eksperymentowanie z różnorodnymi formatami treści. Serwis zachęca użytkowników do publikowania nie tylko typowych postów tekstowych, ale również zdjęć, wideo, ankiet, a nawet dołączania dokumentów. Według deklaracji LinkedIn, taka różnorodność formatów ma generować nawet 1.4 razy większe zaangażowanie niż publikacje w pojedynczym formacie.

Jednak prawda wygląda nieco inaczej. Niezależnie od tego, jaki format treści wybiorę – czy będzie to profesjonalnie przygotowane wideo, czy też starannie sformatowany post tekstowy – w praktyce, moje publikacje często giną w natłoku podobnych treści na platformie. Nawet bardzo atrakcyjne wizualnie czy angażujące formatem materiały mogą ostatecznie osiągać minimalne zasięgi, podczas gdy prosty, tekstowy post influencera z setkami tysięcy obserwujących w mgnieniu oka może zyskać status wiralowego hitu na LinkedIn.

Widzę, że na tej platformie dominującą pozycję zdobyli już „duzi” – czyli czołowi, rozpoznawalni liderzy opinii, którzy zdążyli zbudować znaczną rzeszę followersów. Dla mnie, jako nowego, mniej znanego użytkownika, nawet najlepiej przygotowane treści, niezależnie od formatu, często skazane są na marginalizację. Widoczność i zasięg wciąż zdają się koncentrować w rękach influencerów, którzy uprzednio zdołali sobie wypracować wyróżniającą pozycję na platformie.

Mam wrażenie, że w obecnej sytuacji, sama różnorodność formatów nie jest już tak kluczowa, jak mogłoby się wydawać. Ważniejsze jest znalezienie sposobu na autentyczne wyróżnienie się i dotarcie do właściwej grupy odbiorców, niż ślepy pościg za kolejnymi trendami serwisu. Ale to tylko moja refleksja – jestem ciekaw Twoich dalszych przemyśleń na ten temat.

Prawda jest taka, że bez względu na format, treści nowych użytkowników giną w morzu podobnych publikacji. Nawet profesjonalnie przygotowane wideo może osiągnąć minimalne zasięgi, podczas gdy prosty tekstowy post influencera z setkami tysięcy obserwujących viralowo rozejdzie się po platformie.

LinkedIn mówi o sile personal brandingu...

LinkedIn nieustannie podkreśla znaczenie budowania osobistej marki (personal brandingu) wśród swoich użytkowników. Platforma zaleca, aby dzielić się swoją ekspertyzą, pokazywać kulisy własnej pracy, opowiadać o sukcesach i porażkach. Zdaniem LinkedIn, tego typu treści mają prowadzić do wykreowania unikalnego, profesjonalnego wizerunku danej osoby.

Jednak w rzeczywistości okazuje się, że przestrzeń do budowania autentycznego personal brandingu na tej platformie jest mocno ograniczona. Treści, które mają kreować indywidualny wizerunek, często bazują na banalnych obserwacjach czy oczywistych poradach, a ich zasięg i widoczność pozostawia wiele do życzenia. Mimo starań, by konsekwentnie dzielić się swoją ekspertyzą i pokazywać kulisy swojej pracy, trudno naprawdę wyróżnić się i zbudować rzeczywistą rozpoznawalność.

To bardzo frustrująca sytuacja, stojąca w sprzeczności z oficjalnymi zaleceniami samego LinkedIn. Wygląda na to, że platforma nie do końca sprzyja efektywnemu budowaniu indywidualnego wizerunku użytkowników, a co najwyżej umożliwia powielanie utartych schematów.

Wydaje się, że konieczne jest wypracowanie zupełnie innej strategii działania na LinkedIn, która pozwoliłaby wyróżnić się i wykreować unikalną, autentyczną markę osobistą. Standardowe zalecenia serwisu, choć wydają się racjonalne, w praktyce okazują się mało skuteczne. Potrzebne jest więc bardziej nieszablonowe, kreatywne podejście.

LinkedIn przekonuje o znaczeniu networkingu branżowego ...

LinkedIn nieustannie promuje ideę budowania i poszerzania sieci kontaktów w swojej branży.

Platforma zachęca użytkowników do dołączania do grup tematycznych, aktywnego uczestnictwa w dyskusjach branżowych oraz nawiązywania kontaktów z uznanymi ekspertami z danej dziedziny. Według oficjalnych porad serwisu, tego typu działania mają prowadzić do nawiązywania wartościowych relacji zawodowych oraz otwierać nowe możliwości biznesowe.

Jednak rzeczywistość wygląda w tym przypadku znacznie mniej różowo. W praktyce, większość grup branżowych na LinkedIn zdaje się być jedynie cmentarzyskiem bezcelowego spamu oraz powierzchownej autopromocji. Prawdziwe, merytoryczne dyskusje eksperckie coraz częściej przenoszą się do zamkniętych społeczności poza samą platformą, a grupy na LinkedIn służą obecnie głównie jako swoista tablica ogłoszeniowa dla rekruterów i sprzedawców.

LinkedIn mówi o sile dzielenia się wiedzą...

LinkedIn nieustannie zachęca użytkowników do pozycjonowania się jako eksperci w danej dziedzinie poprzez dzielenie się specjalistyczną, merytoryczną wiedzą. Platforma przekonuje, że regularne publikowanie treści o wysokiej wartości merytorycznej ma budować autorytet danej osoby oraz przyciągać cenne kontakty zawodowe.

Jednak rzeczywistość na LinkedIn wygląda nieco inaczej. Okazuje się, że algorytm serwisu zdaje się faworyzować nie tyle treści faktycznie merytoryczne i pogłębione, ale te, które wywołują silne emocje i kontrowersje wśród użytkowników. Post zawierający banalną historyjkę motywacyjną lub kontrowersyjną tezę ma znacznie większe szanse na osiągnięcie statusu wiralowego hitu, niż dogłębna analiza branżowego zagadnienia od uznanego eksperta.

W efekcie, użytkownicy LinkedIn, którzy starają się dzielić rzeczywistą, specjalistyczną wiedzą, często pozostają niezauważeni wśród masy treści nastawionych na maksymalne emocjonalne oddziaływanie. Mechanizmy promocji i widoczności na tej platformie zdają się sprzyjać bardziej treściom wywołującym emocje niż tym, które wymagają od odbiorcy większego zaangażowania intelektualnego.

To z pewnością bardzo frustrująca sytuacja dla użytkowników LinkedIn, którzy chcą budować swój autorytet ekspercki w oparciu o solidną merytorykę. Widać wyraźnie, że oficjalne zalecenia serwisu dotyczące publikowania wartościowych treści, nie do końca znajdują odzwierciedlenie w faktycznych priorytetach algorytmu.

LinkedIn przekonuje o demokratycznym charakterze platformy...

Oficjalny przekaz LinkedIn sugeruje, że każdy ma równe szanse na zbudowanie swojej pozycji na platformie. Wystarczy tworzyć wartościowe treści, być aktywnym i autentycznym.

To największe kłamstwo ze wszystkich. LinkedIn już dawno przestał być demokratyczną platformą. System promocji treści jest tak skonstruowany, by faworyzować tych, którzy już osiągnęli sukces. Nowi twórcy, nawet publikując wyjątkowe treści, mają minimalne szanse na organiczne zbudowanie znaczącej pozycji bez wsparcia płatnych promocji lub rekomendacji od „baronów LinkedIna”.

LinkedIn przekonuje o znaczeniu autentyczności...

Nieustannie słyszymy od LinkedIn o „byciu autentycznym” i „pokazywaniu prawdziwego siebie”. Platforma zachęca do dzielenia się osobistymi historiami, momentami porażek i sukcesów. Według oficjalnych porad, właśnie ta autentyczność ma być kluczem do wyróżnienia się na platformie.

Rzeczywistość jest gorzka – większość „autentycznych” treści na LinkedIn to starannie wyreżyserowane przedstawienia. Popularni twórcy dawno wypracowali sprawdzone formaty quasi-osobistych historii, które idealnie wpasowują się w algorytm. Prawdziwa autentyczność często nie przebija się przez ten mur wykalkulowanej „szczerości”.

LinkedIn mówi o znaczeniu długoterminowej strategii...

Platforma przekonuje, że budowanie pozycji to maraton, nie sprint. Zaleca cierpliwość, konsekwencję i systematyczne działanie. Według oficjalnych rekomendacji, efekty mają przyjść z czasem.

To kolejna iluzja. W rzeczywistości czas nie pracuje na korzyść nowych twórców. Z każdym dniem bariera wejścia staje się wyższa, a dominacja „baronów LinkedIna” silniejsza. Systematyczne działanie według poradnikowych zasad najczęściej prowadzi donikąd, generując jedynie frustrację i poczucie zmarnowanego czasu.

Gdzie znaleźć kompletny zestaw porad od LinkedIn?

Choć serwis nieustannie promuje ideę systematycznego tworzenia wartościowych, merytorycznych treści, budowania sieci kontaktów branżowych czy efektywnego personal brandingu, rzeczywistość często odbiega od tych oficjalnych wytycznych.

W praktyce, algorytm LinkedIn zdaje się faworyzować treści nastawione na wywoływanie emocji i kontrowersji, kosztem publikacji wymagających pogłębionej analizy czy autentycznych, wartościowych interakcji. Dominująca pozycja znanych już influencerów utrudnia nowym lub mniej rozpoznawalnym użytkownikom efektywne wybicie się i zbudowanie wyróżniającej obecności na platformie.

W tej sytuacji kluczowe może okazać się opracowanie niestandardowych, kreatywnych strategii działania na LinkedIn, wykraczających poza standardowe zalecenia serwisu. Skoncentrowanie się na jakości treści, selektywnym budowaniu relacji z kluczowymi osobami, a nie tylko na ślepym podążaniu za trendami, może przynieść lepsze, długofalowe rezultaty.

Oczywiście, warto też śledzić oficjalne rekomendacje LinkedIn, gdyż część z nich z pewnością nadal zachowuje aktualność. Jednak równie istotne jest wypracowanie własnego, autorskiego podejścia, dostosowanego do dynamiki i specyfiki tej platformy.

Tagi: marketing dla firm, ai dla firm, doradztwo marketingowe dla firm, konsultant marketingowy, doradca marketingowy, sztuczna inteligencja dla firm, obsluga marketingu, kampanie reklamowe, marketing blog